Szepcząc z ciszą
I
Nad morzem chmur falami obłoków wiatr kołysze.
Płomienista zorza pielęgnuje ich puszyste
poduszki otulające gałęzie drzew. Słyszę,
jak ciepły powiew układa gałęzie wieczyste.
Już woń karminowa słońca wysycha na niebie
osamotniając burawą przestrzeń widnokręgu.
Zniknie blada jasność różu, gdy spojrzę za siebie
i ujrzę światło wokół drzew leśnych zasięgu.
Teraz wyszedł już księżyc i spoglądając na staw,
zarzuca na nagie kontury drzew posępny koc.
Pilnuje pod sinym niebem usypiających traw
i układa porozrzucaną po polanie noc.
II
W tej chwili cisza panuje okrutna.
Czerń pielęgnuje wszystkich swych mieszkańców.
Nocna opieka nie będzie tak smutna,
gdyż nie oszczędzi im wietrznego tańca.
Jasność gwiaździsta przegląda się w stawie.
Zamglony krzak jałowca stoi w kątku.
Księżyc odbija na zroszonej trawie
swą twarz, pilnując śpiącego porządku.
A po północy wszystko śpi spokojnie.
Po pląsach, po skokach, po ciemnej wojnie.